musz.jpg
Leśnicy „podbijają” Ojcowski Park Narodowy
Poprawiono: 01 czerwiec 2023

Maj to piękny miesiąc kojarzący się nie tylko z maturą, ale i wycieczkami, które są szczególne ze względu na dominującą zieleń, gdy omija się aglomeracje miejskie. W poniedziałkowy wczesny poranek (15.05.)  klasy leśne: pierwsza i druga wyruszyły pod opieką wychowawców (Anna Duda i Wiesława Majda) oraz zawodowego leśnika – pana Dariusza Horowskiego na szlaki najmniejszego parku narodowego w Polsce położonego w dolinie Prądnika, na Wyżynie Krakowsko-Częstochowskiej.

Symbolem parku jest nietoperz, którego aż 17 gatunków spośród 25 żyjących w Polsce, można spotkać właśnie nieopodal Krakowa. Liczne jaskinie stanowiące jedną z najważniejszych atrakcji tego regionu są nie tylko ulubionym miejscem pobytu latających ssaków, ale od dawna należały do obszarów działalności ludzkiej: dziś turystów, dawniej człowieka pierwotnego, którego ślady odnaleziono. Urokliwe o niezwykłych kształtach skały wapienne, które powstały na dnie dawnego morza ze szczątków różnorodnych organizmów, tworzą malarską panoramę zapraszającą na wycieczki i sesje zdjęciowe, co potwierdzają uczniowskie aparaty komórkowe. Bramy, iglice, maczugi, a nawet rękawice to bohaterowie przyrody nieożywionej.

Program naszej wspólnej wyprawy był ambitny. Jako pierwszy punkt zwiedziliśmy malowniczo usytuowany Ojcowski Wawel: Pieskową Skałę – zamek wzniesiony przez Kazimierza Wielkiego. Burzliwe dzieje właścicieli odzwierciedlają trudną historię naszej ojczyzny i przeplatają się z legendami przyprawiającymi o dreszcze i wzruszenia nad losem nieszczęśliwych kochanków rozdzielonych przez zazdrosnego pana . Nieopodal zamku, na obowiązkową sesję zdjęciową, zatrzymała nas Maczuga Herkulesa, na której szczycie znajduje się krzyż upamiętniający pierwsze zdobycie w 1933 r. Zejście do autokaru spod oryginalnej skałki było nie lada wyzwaniem dla niektórych, co chwilami przypomniało zjazd na butach lub innej części ciała.

Najdłuższa z jaskiń usytuowana na Chełmowej Górze o długości 320 m stanowiła wg legend miejsce schronienia przyszłego króla Polski – Władysława Łokietka, któremu pajęcza sieć zasłaniająca wejście  uratowała życie przed pościgiem żołnierzy czeskiego króla Wacława II.  Spuszczony do środka jaskini po linie został uratowany, a my podziwialiśmy komory podziemnej siedziby króla nazwanych: Rycerska, Sypialnia i Kuchnia. Przejście przez Bramę Krakowską otworzyło nam widoki na zbocza Doliny Prądnika, która przypadła też kiedyś do gustu Neandertalczykom, z łatwością wypatrujących zwierzynę łowną. Niektórzy przechodząc, próbowali podpierać skały kijkami, obawiając się połączenia filarów, które wg legendy zbliżają się do siebie, a gdy to się stanie, nastąpi koniec świata.  

Spacer urokliwą doliną przez Ojców pozwalał podziwiać nie tylko skały (Rękawicę, Igłę Deotymy),  ale także drewnianą zabudowę (np. Willa Koziarnia), hotele służące od dawna kuracjuszom z ojcowskiego uzdrowiska i turystom, czy kaplicę „Na Wodzie” p. w. św. Józefa Rzemieślnika wzniesioną przez sprytnych mieszkańców na podporach wbitych w dno rzeki Prądnik, gdy rosyjski zaborca zakazał budowy obiektów sakralnych na ojcowskiej ziemi. Oprócz widoków cieszyliśmy się, gdy nasi opiekunowie pozwolili nam zaspokoić głód i próbowaliśmy lokalnych smakołyków, by wyruszać dalej. 

Ostatnim punktem programu ze słynnym stanowiskiem archeologicznym była Jaskinia Nietoperzowa, gdzie odkryto liczne ślady bytności człowieka oraz szczątki zwierzęce: kły niedźwiedzia jaskiniowego,  kości hieny jaskiniowej, lwa jaskiniowego czy mamuta. Pan przewodnik – przesympatyczny i dowcipny – proponował nawet „poświecić” nasze wychowawczynie, ale zrobiło nam się ich żal 😉 Jako ludzie przyzwyczajeni do hałasu, szumów doświadczyliśmy niezwykłej ciszy i czarnej ciemności, gdy przewodnik wygasił wszystkie światła i pod ziemią w jaskini słuchaliśmy spadających kropel tworzących stalaktyty, które będą zwiedzać za tysiące lat inni turyści.

Wycieczka byłaby nieudana, gdyby zabrakło ostatniego punktu – pobyt w MacDonaldzie. Po całym dniu zwiedzania – zrobiliśmy ponad 17 tysięcy kroków – można było uzupełnić stracone kalorie. Powrót do Starego Sącza upływał w przyjaznej atmosferze, nawet zebrało nam się na śpiewy. To był ciekawie i sympatycznie spędzony czas, a towarzyszyły nam różne zjawiska pogodowe: ulewny deszcz oglądany przez okna autokaru, mżaweczka na ostudzenie zapału, słońce malujące piegi i cudne tęcze pojawiąjące się co jakiś czas, zanim zapadł zmierzch.    

 

 Galeria zdjęć >>>